Byłam w raju i mogę umierać, czyli nasz pobyt na Koh Ngai
- Izabela
- 8 mar 2020
- 4 minut(y) czytania
Drugi tydzień naszej wyprawy, po dniach spędzonych na turystycznym Phuket, zapragnęliśmy przeżyć gdzieś z dala od tłumów i cywilizacji.
W pierwszej fazie reaserchu sprawdziłam wyspy polecane przez znajomych oraz na podróżniczych blogach. Braliśmy pod uwagę znane i dość popularne ze względu na swoje walory Phi Phi, Koh Lanta, Koh Lipe - wszystkie warte zobaczenia jeżeli spędzasz wakacje w Tajlandii po stronie Morza Adamanskiego. Żadna z nich nie spełniała jednak kryterium „totalnego pustkowia”. Zostało mi więc zoomowanie na Google Maps ;) I tak trafiłam na Koh Ngai wyspę bez dróg, sklepów, zasięgu, a nawet bez tubylców 😱 Za to prawie w całości pokrytą gęsta dżunglą z ciągnącą się przez ponad 2 km białą plażą od strony wschodu. Tego właśnie szukałam!

Sprawdziliśmy, że na wyspę dotrzeć można speedboatem bezpośrednio z Phuket (i jak się okazało wielu innych miejsc t.j Phi Phi, Lanta, prowincja Trang czy Krabi) w 2h40 min (tak naprawdę w 4h z przesiadką i chorobą morską😆). A więc został wybór hotelu i w drogę!

Padło na Paradise Beach Resort z kilku powodów. Po pierwsze jako jedyny znajduje się od południowej strony wyspy, a to oznaczało jeszcze mniej ludzi 🤘🏻 Po drugie jego plaża funkcjonuje jako spot do snorklingu. Po trzecie ma basen, a to zawsze fajna opcja dla dzieci (i dla mnie, bo jak mnie pogryzie piaseczek w dupkę to cywilizacja jest jednak ok :p). Wiadomka, że opinie na Google.pl i Booking.com też miały znaczenie. Lubię je dokładnie sprawdzać, bo wiem co kupuję, a przy okazji są fajnym materiałem źródłowym do studiowania gatunku ludzkiego (zawsze znajdzie się jakiś ciekawy egzemplarz, który np.: bookując wakacje w dżungli na terenie Parku Narodowego będzie zbulwersowany nie dającymi spać odgłosami ptaków o poranku, kilkoma mrówkami w pokoju czy jaszczurkami na tarasie. No i jeszcze te kraby, które chodzą po plaży!). Paradise na miejscu zapunktował dodatkowo nowością i designem z dbałością o szczegóły, bardzo przyjazną obsługą (która chętnie asekurowała Korę, kiedy ja oddawałam się przyjemności porannej kawy) i smacznym jedzeniem. Z jedzeniem problem o tyle, że do dyspozycji masz jedynie restaurację hotelową. Chyba że jesteś polski cwaniak (patrz ja) i co nieco przemycasz z sobą w bagażu, lub przez swoje gadulstwo (patrz również ja) docierasz do lokalnego rybaka i zamawiasz u niego owoce morza z jednodniowym wyprzedzeniem.

Podobno na Koh Ngai można się nieźle wynudzić. My jednak spędziliśmy tu doskonały czas korzystając z morza i basenu, spacerując po długiej bezludnej plaży, którą wieczorem można dojść do zachodniego wybrzeża by podziwiać znikające w morzu słońce i pijąc drinki z palemką.
Długo zbieraliśmy się na odwagę, żeby zapuścić się do dżungli i odwiedzić resorty po drugiej stronie wyspy. Strach dotyczył zwierząt, które wyobrażaliśmy sobie tam spotkać, ale największym wyzwaniem okazała się sama 20 minutowa trasa. Składa się na nią kilka ostrych podejść i stromych zejść, które pokonasz jedynie asekurując się liną. High five dla mnie, bo obeszło się bez marudzenia, a drogę pokonałam z Korą w nosidle 🤘🏻.
W tamtej części wyspy łatwiej o towarzystwo, większy wybór jedzeniowy i nieco niższe ceny, a woda ma prawdziwie lazurowy kolor (rafy znajdują się dużo bardziej w głębi morza, a przy brzegu tylko bielusieńki piaseczek), ale jedna wizyta była dla nas w sam raz :) Trudną trasę zrekompensowałam sobie relaksującym masażem, a na powrót zorganizowaliśmy podwózkę pontono-motorówką, która okazała się dla nas (jak dotąd) najbardziej hardcorowym środkiem transportu. Nie próbuj tego w domu ;)

Super rozrywką przy Paradise Beach jest podglądanie rafy koralowej, a właściwie żyjących w martwym ekosystemie kolorowych ryb. Podobni niektóre jej fragmenty jeszcze żyją, ale mi nie udało się nic takiego zobaczyć, co skłoniło do refleksji, o których pewnie jeszcze kiedyś napiszę. Jedna ryba pasjami próbowała odgryźć mi twarz tłukąc mnie w maskę, a inne podskubywały mnie w stopy przyprawiając o zawał 100 razy (bohater to ja jestem jak mam piankę i płetwy, w snorklingu zwykle walczę o życie). Odważniejsi nurkujący spędzali w wodzie długie godziny, wiec chyba mimo wszystko jest co zobaczyć. A Jeśli masz ochotę możesz skorzystać z organizowanych wycieczek na jeszcze mniejsze wysepki i do boskiej podwodnej jaskini (albo jeśli masz hajs bo jesteś na wakacjach, a nie próbujesz tak żyć ;p).
Tu też rozkwitło nasze życie towarzyskie. A to za sprawą pary z Polski, z która spędziliśmy kilka wieczorów popijając wspomniane wcześniej drinki z palemką ;) oraz innych rodziców z różnych krajów podróżujących z pociechami w podobnym do Kory wieku. Obawiałam się, że zabierając ją na tak długą wyprawę pozbawiam ją kontaktu z rówieśnikami, a tymczasem okazuje się, że ma go tu znacznie więcej niż w Warszawie :) Tylko mamusia już tęskni za swoją ekipą 🖤

Tydzień spędzony na Koh Ngai zaliczam jako jeden z bardziej sielankowych tygodni jakie do tej pory udało mi się przeżyć. Odprężyłam się i wypoczęłam do tego stopnia, że leżąc w hamaku doznałam prawdziwego, głębokiego wzruszenia, aż łzy szczęścia lały mi się po policzkach jak grochy. Tak chcę żyć!
PS - żeby dotrzeć na wyspę po raz pierwszy skorzystaliśmy ze speed boat’a. Na początku oboje z Pavlem byliśmy zdrowo przerażeni, kiedy łódź tłukła dnem o fale pędząc prawie 100 km/h. Okazało się jednak, że Korze absolutnie nie przeszkadzało to ani w nawiązaniu bliskich relacji z połową pasażerów, ani w długiej i smacznej drzemce. Po raz kolejny zauważyliśmy ze im bardziej się czegoś boimy tym zaskakująco dobrze Kora to znosi!! Dzieci to jedna wielka księga tajemnic 😅
PS 2 - ptak na zdjęciach, to Buceros - nosorożec wśród ptaków 😅 na wyspie widzieliśmy też pięknego Tukana, a podobno spotkać można również warany 🤪
Ekipa też już tęskni bardzo <3 Piękne zdjęcia i czas naprawdę super! Tak trzeba żyć!