top of page

Pokochać siebie w mroku, czyli o celach na 2021

  • Zdjęcie autora: Izabela
    Izabela
  • 22 lut 2021
  • 4 minut(y) czytania

Pierwsze miesiące 2021 to dla mnie czas podsumowań.

Właśnie dobiegł końca okres w którym razem z P. byliśmy bez przerwy i na 100% razem. Codziennie, ramię w ramię oddawaliśmy się sobie w partnerstwie i rodzicielstwie. Kiedy świat pogrążył się w chaosie, my za sprawą niezwykłych jakichś czarów zamknęliśmy się w magicznej bańce, w której we trójkę realizowaliśmy codzienne plany, nie poddając się ograniczeniom, jakie zdawała się nakładać pandemiczna rzeczywistość. Eksplorowaliśmy Polskę (były Mazury, góry i dużo polskiego morza) i świat (udało nam się zagrać Tajlandię, Portugalię i Włochy), ale przede wszystkim koncept życia w rodzinie. Przez ten czas przekonałam się, że dokonałam słusznego wyboru na życie i przyszło mi je wieść u boku osoby, którą kocham, lubię, podziwiam, która mnie inspiruje i uczy i jest chyba jedynym człowiekiem na tej planecie, od którego nie mam potrzeby odpoczywać (a czasem mam ochotę odpocząć nawet sama od siebie). Tymczasem tydzień temu ukochany wrócił do pracy, a ja do szarej rzeczywistości, od której skutecznie uciekaliśmy przez okrągły rok.

Kończy się również etap mnie w roli matki jedynaczki. Matki cudownej, słodkiej istoty, która sprowadza mnie do parteru, uziemia i osadza w tu i teraz. Jest dla mnie małym wielkim nauczycielem, szczególnie od czasu kiedy zaczęła mówić i snuć swoje własne opowieści. To w Jej historiach przeglądam się, jak w wielkim zwierciadle i widzę kim naprawdę jestem i co mam do zaoferowania. Może to ja pokazuję jej świat, ale to Ona pokazuje mi o co w tym życiu chodzi. To dzięki Niej rozsmakowaliśmy się w rodzicielstwie tak bardzo, że popełniliśmy kolejnego potomka i lada moment do naszego plemienia dołączy syn.

ree

Jednak w ostatnich dniach w duszy gra mi podsumowanie dużo głębsze, wykraczające poza 5 ostatnich wspaniałych lat. Bo to właśnie ten okres nazwałabym czasem poczęcia i narodzenia się MNIE WŁAŚCIWEJ. Tej, z którą w pełni się utożsamiam, w której jestem z sobą w zgodzie, w poczuciu głębokiego JA JESTEM. To czas narodzenia się Izy jaką lubię i jaką udało mi się pokochać, jakiej potrafię wybaczać i z której umiem z dystansem się pośmiać. Droga do tego stanu rzeczy była jednak długa i kręta. Nie obyło się bez "niebezpiecznych związków", a właściwe wyborów trafionych jak kulą w płot. Popełniałam błędy tak wstydliwe, że na ich wspomnienie nadal mocno zaciskam oczy z przekonaniem, że ten zabieg uczyni mnie na chwilę niewidzialną. Przepłakałam wiele nocy do soundtracku najckliwszych melodramatów, by swemu egzystencjalnemu cierpieniu nadać patetyczny wymiar. Aż przyszedł czas odrodzenia. Pojawili się odpowiedni ludzie, psychoterapia, wielcy nauczyciele i mądre książki, warsztaty i spotkania, zamiłowanie do samorozwoju, szamanizm, ezoteryka i cały ten New Age, które pomogły mi znaleźć odpowiedź na pytanie "jak żyć?" I wreszcie przyszła upragniona miłość do siebie, która w mgnieniu oka zrodziła przestrzeń na miłość do kogoś innego. Kogoś właściwego. I teraz tak sobie trwam w tej swojej mądrości, w której wiem kim jestem i dokąd zmierzam. Umoszczam się w niej, chełbię i karmię, z łatwością podejmując jedyne słuszne decyzje, a nieraz dobrą radą obdarowując moich bliskich. I jest mi dobrze. Przez większość czasu jest mi zwyczajnie dobrze i w dupie mam co myślą o mnie inni, bo sama z sobą jestem szczęśliwa. Ale czy aby napewno?

Ostatnio znajoma opowiedziała mi o tym jak wpada w furię, kiedy pomimo prób wszelakich, nie potrafi skutecznie skomunikować się ze swoim partnerem. I o tym jak potem gardzi sobą, karze się i biczuje za to, że pozwoliła sobie na ten niekontrolowany wybuch emocji. Dlaczego? Bo ona, podobnie jak ja przyjęła za swoją życiową prawdę hasło: BĄDŹ NAJLEPSZĄ MOŻLIWĄ WERSJĄ SIEBIE. I podobnie do mnie codziennie bardzo się stara i świadomie wybiera swoje działanie, swoją postawę i pozytywny stosunek do świata i ludzi. A kiedy jakieś jej zachowanie, nie daj boże, wyleje się poza ramy tego «good-vibes_only» filtra, to szybko i starannie próbuje to naprawić karcąc się przy tym i surowo potępiając. I wtedy pomyślałam BASTA! Nie chcę tak dłużej! Łatwo jest mi kochać siebie, kiedy postępuję właściwie. Kiedy jestem «oświecona», wiem jak mam żyć i nie popełniam błędów. Ale przecież ten nagły wybuch emocji to też jestem ja. Wszystkie złe decyzje, wszystkie stany niemocy, apatia i niewiedza, niezdolność do ruszenia z miejsca, lęk przed tym, że nie wybiorę właściwie, złamana obietnica, podniesiony na dziecko głos i zjedzone (pomimo kolejnej próby odstawienia cukru) ciastko to też jestem ja. I nie muszę tego w panice naprawiać. Nie muszę, a wręcz nie powinnam i nie chcę dłużej tego oceniać. Nie chce się karać i karcić w myślach, bo dociera do mnie, że ilekroć to robię występuję sama przeciwko sobie. I łamię daną sobie obietnicę o tym, że kochać i akceptować będę siebie zawsze. Nawet wtedy kiedy siebie nie lubię i wtedy kiedy coś schrzaniłam.

Niezmiennie pozostaję wierna mantrze «bycia najlepszą możliwą wersją siebie», ale już nie za wszelką cenę. Do mojego spisu złotych myśli i jako mój cel na 2021 dodaję POKOCHAĆ SIEBIE W MROKU, co oznacza przyjąć siebie zawsze. Bez wyśrubowanych standardów i bez jedynej słusznej drogi. Dać sobie szansę na bycie w słabości i to bycie w niej tak długo jak długo tego potrzebuję, żeby jeszcze bardziej zbliżyć się do prawdy o sobie samej. Nie wartościować i nie oceniać. Dać sobie przestrzeń. Oddychać. Jak to mówi moja znajoma, zwyczajnie "się od siebie odjebać".

2 Comments


Joanna Bednarczyk
Joanna Bednarczyk
Feb 22, 2021

All loves begins from within ❤️❣️❤️

Like

am.szywala
Feb 22, 2021

Praca nad sobą jedyna pewna robota do końca życia:) pieknie napisałas i widać, że nie marnujesz ani chwili. Caluje!

Like

©2020 by dla siebie. Proudly created with Wix.com

bottom of page