top of page

RODZEŃSTWO: marzenie czy koszmar

  • Zdjęcie autora: Izabela
    Izabela
  • 16 mar 2021
  • 6 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 13 lip 2021

Kiedy zrozumiałam, że po nogach delikatnie sączą mi się wody płodowe, co stanowiło zwiastun nadchodzącego porodu naszego drugiego dziecka, do oczu napłynęły mi równie słone łzy. Z porażającą mocą dotarła do mnie przebłyskująca już wcześniej w mojej głowie myśl, że pewien rozdział w historii naszej rodziny dobiegł końca. W ustach pojawił się gorzki smak żalu, którego już kiedyś doświadczyłam. Próbowałam go już wcześniej. To był smak mojego smutku, kiedy niespełna dwa lata temu z udanej, zgranej pary zdanej tylko na siebie nawzajem, staliśmy się rodzicami, a mnie było tak bardzo źle, bo wyobrażałam sobie, że moja relacja z P. od dnia narodzin Kory, już nigdy nie będzie taka jak kiedyś. Że zmieni się i straci na swojej jakości (nic bardziej mylnego!). Tym razem żal dotyczył rozpadu naszego trzyosobowego świata i tego, że od tego momentu, między mną , a moją pierworodną córką, wszystko się zmieni. W dodatku w chwili, w której nowy członek naszego plemienia pukał już do drzwi tego świata, nie było czasu na rozprawienie się z tym zaskakującym uczuciem, ani na ckliwe gesty, które choć trochę ukoił by moje pękające serce. Musiałam spakować i wyprawić smacznie śpiącą córkę do Babci, gdzie niczego nieświadoma, miała przeczekać nasz domowy poród. I skąd miała wrócić zastając zupełnie nową rzeczywistość i swojego brata w naszym łóżku, w którym do tej pory miejsce czekało tylko na nią.

Oczywiście w ostatnich miesiącach dużo pracy włożyliśmy w przygotowanie Kory do przyjścia na świat Vinsa. Korzystaliśmy z dziecięcych książeczek, żeby opowiedzieć o tym co dzieje się z moim ciałem i kto zamieszkał w moim brzuszku. Na przykładach prezentowaliśmy koncept rodzeństwa i z czym wiąże się posiadanie młodszego brata. Młoda, zaskakując nas wszystkich, szybko i chętnie wykazała miłość i troskę „do brzucha”: mówiła do niego, z własnej inicjatywy całowała i tuliła się, opowiadała o tym co da dzidziusiowi, kiedy już do nas dołączy, jak będzie się nim opiekować i o tym jak sama była malutka i co wtedy robiła. Równie ciepło przywitała go, gdy przyszło się im poznać, a w ostatnich dniach widziałam morze słodkich buziaków i wielokrotnie słyszałam adresowane do Vinsa „kocham Cię”. Gdybym wierzyła w tęczowy świat bajek, to mogłabym uznać, że wspólnie wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Wiem jednak, że to tylko cześć emocji z którymi mierzy się nasza córka. No bo jak przygotować niespełna dwulatkę na to, że będzie musiała się podzielić tym co ma najcenniejszego - swoimi rodzicami? Jak wyjaśnić, że w najbliższym czasie nie będę w stanie być na każde jej zawołanie, nie przytulę i nie wezmę na rączki wtedy kiedy ona ma takie widzi mi się, a czasem będę musiała odmówić jej nawet wtedy, kiedy bardzo będzie tego potrzebowała. Jak pomóc jej zrozumieć, że brat na którego czeka od dni narodzin będzie z nami non stop, ale nie będzie jeszcze gotów się z nią bawić i rozmawiać, a nie raz przysporzy jej tylko frustracji?


Naturalną reakcją znajomych i rodziny na informacje, że będziemy mieli drugie dziecko były wypowiedzi w stylu „to wspaniała wiadomość! Kora będzie miała towarzystwo” „to wielkie szczęście mieć rodzeństwo „ albo „to dobrze, bo dziecko nie powinno dorastać samo” (tak jakby brak rodzeństwa był równoznaczny ze skazaniem na 100 lat samotności ;) ). Jednak ja sama, będąc jedynaczką, do rodzeństwa mam stosunek ambiwalentny. Po pierwsze dlatego, że w dzieciństwie zupełnie nie odczuwałam jego braku. Dziś podejrzewam, że powodem tego stanu rzeczy była moja Mama, która dwoiła się i troiła, żeby zapewnić mi towarzystwo rówieśników, dodatkowe zajęcia i super czas spędzony razem, co napewno wymagało od niej wysiłku i poświęcenia. Po drugie dlatego, że nie znam zbyt wielu wzorcowych relacji rodzeństwa, które mogłyby być dla mnie inspiracją. Często obserwuję, że ludziom łatwiej dogadać się z przyjaciółmi z wyboru niż z bliskimi, z którymi dzielili dzieciństwo. W efekcie, moje własne doświadczenia i obserwacje, podobnie jak doświadczenia mojego męża jedynaka skłaniały nas ku decyzji o posiadaniu jednego dziecka. Dlaczego zmieniliśmy zdanie? Myśle, że powody były dwa: pozytywne doświadczenia z pierwszym dzieckiem (oboje poczuliśmy, że rodzicielstwo nieźle nam wychodzi i daje dużo szczęścia. Aż żal marnować taki potencjał ;) ) oraz obserwacja dzieci znajomych z małą różnicą wieku - to, że takie dzieciaki od pewnego momentu „same zajmują się sobą”, bo mają z kim się bawić, przez co rodzice mają więcej czasu dla siebie. Okraszenie powyższego sporą dawką hormonów spowodowało, że z dnia na dzień zapadła decyzja i dziś dzielimy łóżko z dwójką mikro ludzi. Należy to jednak powiedzieć głośno: u podstaw zmiany zdania o liczbie dzieciaków w naszym gospodarstwie domowy leżał egoizm, a nie szlachetne pobudki o dokoptowaniu pierworodnej towarzystwa. I może to jest przyczyną mojego wielkiego poczucia winy, że dodając Korze brata, coś jej odbieramy...


Wyobrażam sobie, że posiadanie rodzeństwa ma w sobie tyle samo wad ile zalet. Z resztą, niektórym aspektom tego stanu rzeczy, można przypisać pozytywny jak i negatywny wpływ na życie jednostki. Weźmy na ten przykład „dzielenie się zabawkami” - z jednej strony uczy najmłodszych funkcjonowania w społeczności, dobrych obyczajów, a nawet podstaw negocjacji i rozwiązywania konfliktów. Z drugiej, naraża dzieci, których mały rozumek i układ nerwowy na etapie 2-3 lat zwyczajnie nie jest w stanie pojąć zależności i relacji społecznych, w tym konceptu „dzielenia się”, na ogromny stres, poczucie porażki i niesprawiedliwości, kiedy zmuszamy je do robienia rzeczy, których one po prostu robić nie chcą. A to dzielenie i ustępowanie od dnia narodzin rodzeństwa będzie towarzyszyć im już zawsze - kiedy będą wybierały kierunek na wakacje, formę aktywności na weekend, książkę, którą Mama przeczyta na dobranoc, czy smak zupy, którą zjedzą na obiad.

Posiadanie rodzeństwa uczy dzieciaki troski o innego człowieka, czułości i opiekuńczości. Niech jednak podniesie rękę ten z Was, kto jako starszy brat, czy siostra nie czuł się karany odpowiedzialnością za młodsze rodzeństwo, które wlokło się za Wami jak cień.

Nowy członek rodziny to także dodatkowe serduszko do kochania i dzielenia się radościami. Równie często jest jednak przyczyną smutku i zazdrości, punktem odniesienia do porównywania się i rywalizacji. O co? O wyniki w nauce, osiągnięcia sportowe, sukcesy towarzyskie, a także o miłość i atencję rodziców. To ostatnie jest głównym powodem, dla którego w minionych dniach chowałam się po kątach by z dala od oczu starszej córki połykać gorzkie łzy rozpaczy. Bardzo trudno jest mi pogodzić się z tym, że moje możliwości spędzania z Korą czasu sam na sam zostały tak drastycznie zmniejszone. Że z dnia na dzień jej świat i nasza relacja została wywrócona do góry nogami. Równie trudno jest mi przyjąć, że Vincent nigdy nie będzie miał szans na otrzymanie mnie w takiej ilości w jakiej w pierwszych latach dostawała mnie jego siostra. Mam wrażenie, że ciągle wybieram, ciągle wymuszam jakiś kompromis, że nigdzie nie jestem w 100% i nigdzie nie jestem wystarczająco dobra. Moje macierzyństwo z Mercedesa klasy S zamieniło się w Fiata Uno, a ja ciagle muszę decydować, potrzeby którego z dzieci w danej chwili wybieram uwzględnić.


Pamiętam jaką rewoltę w moim mózgu wywołało pojawienie się pierwszego dziecka, a przecież byłam 30-letnią kobietą, która przez 9 miesięcy przygotowywała się do tego wydarzenia. Mogę sobie jedynie próbować wyobrazić, co czuje moja 2-latka, która do niedawna była punktem centralnym na osi naszej rodziny, a dziś dzieli to miejsce z młodszym, nie mającym na ten moment zbyt wiele do zaoferowania, bratem.

Dni mijają powoli odkąd jest nas czworo. Trwa emocjonalny kocioł, każdy z nas wnosi swoje jakości, wszystko się miesza, rozlewa na cały układ, tworząc nowe zależności i rozdając różnorakie doświadczenia. Czasem jest nam trudno. Co chwile ktoś jest w kryzysie i co chwile ratuje go ktoś. Są też momenty spokoju i momenty pełni szczęścia. Mam chwile, kiedy chciałabym zniknąć i takie, w których chciałabym cofnąć czas. Co raz więcej jest jednak momentów, które chciałabym zatrzymać i rozciągnąć tak, by trwały jak najdłużej. I wierze, że najlepsze przed nami.

Dociera do mnie, że w życiu straty są nieuniknione, a umiejetność skutecznego radzenia sobie z nimi daje szanse na szczęśliwsze i bardziej poukładane życie. Może strata przez Korę statusu jedynaczki, na rzecz stania się starszą siostrą, to jej pierwsze „traumatyczne” doświadczenie, z którego dzięki naszemu wsparciu (tu nieoceniony wkład ma jej Babcia), akceptacji i bezgranicznej miłości wyjdzie obronną ręką. A może nie jest to kwestia zysków i strat, marzenia lub koszmaru o rodzeństwie. Może to po prostu kwestia przestrzeni - należy coś oddać, żeby zrobiło się miejsce na nowe. A nowe nie musi być ani gorsze, ani lepsze. Jest inne, lecz równie dobre, bo tak samo nasze?






Komentarze


©2020 by dla siebie. Proudly created with Wix.com

bottom of page