Rok macierzyństwa, czyli o wolności utraconej i odzyskanej
- Izabela
- 8 maj 2020
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 22 lut 2021
Kilka dni temu świętowaliśmy pierwsze urodziny mojej córki. Nadal nie mogę uwierzyć, że jesteśmy razem już okrągły rok. Z jednej strony, dlatego że minął w mgnieniu oka, a z drugiej, dlatego że mam wrażenie, jak by Kora była od zawsze. Ten szczególny dzień wypełnił mnie tysiącem wspomnień, emocji i podsumowań, które winna jestem sobie uporządkować.

Zamiast urodzinowego przyjęcia miał być piknik, ale pogoda pokrzyżowała nam plany. Dokładnie tak samo było rok temu, kiedy to planowałam, że cały poporodowy maj spędzimy we trójkę spacerując i przesiadując wspólnie na słonecznym tarasie. Tymczasem przez bity miesiąc padał smutny, dżdżysty deszcz. Płakało majowe niebo, a ja płakałam razem z nim. Nad „utraconą wolnością” i nad ogromną zmianą, jakiej ten czas wymagał ode mnie. Nad tym, że tracę kontrolę i że nie mam gwarancji wpływu na wszystkie aspekty mojego życia. Płakałam ze strachu przed tym, czy sprostam zadaniom kochania bezwarunkowo i opieki nad tak maleńkim, a mimo to niezależnym stworzeniem i wreszcie, czy miłość moja i Paszy przetrwa tę wywrotową sytuację. Bałam się puścić wolno stare, które było przecież tak dobrze znane i tak wygodne, latami szyte na miarę moich marzeń i potrzeb, na rzecz nowego, nieznanego, a w moim wyobrażeniu będącego w kontrze do tego, co od długiego czasu budowałam (bo przecież każdy Ci mówi, że dziecko zmienia wszystko i że możesz zapomnieć o wolności). Więc kiedy tak siedziałam godzinami na kanapie, z Korą przyssaną do piersi i strugami deszczu płynącymi po szybie, narastało we mnie przekonanie, że coś nieodwracalnie się skończyło i z utratą tego „czegoś” trudno mi było się pogodzić.
Jednak dni mijały i żal stawał się coraz mniejszy. A może znajdowałam mniej czasu na to, żeby się nad sobą rozczulać? Zato więcej i więcej radości znajdowałam w codziennych czynnościach macierzyństwa, w tej nowej organizacji, która zmuszała mnie do jeszcze większej umiejętności planowania, precyzji w działaniu połączonej z elastycznością (kupa zawsze zdarza się, kiedy stoisz w drzwiach gotowa do wyjścia), odpuszczania i przyjmowania wszystkiego z dystansem. Jednak co najważniejsze, nowa sytuacja, wymagała ode mnie i wymaga do dziś świadomej obecności. Bycia tu i teraz.
Gdy teraz spoglądam wstecz, to nie mogę się nadziwić, jak doskonale pracuje wszechświat, żeby pomóc nam odkryć to, czego potrzebujemy. Latami czytałam o uważności,„trenowałam” tę umiejętność. A ona przyszła do mnie sama, w momencie bezsilności, kiedy zmuszona żądaniem małego człowieka, musiałam zrezygnować z robienia kilku rzeczy naraz, na rzecz naszego wspólnego czasu. Okazało się, że tak można. Że nie trzeba być w kilku miejscach jednocześnie i że niezrobienie tego, co sobie zaplanowałam, niczego nie zaburza. A niepohamowane szczęście przychodzi z każdą umiejętnością mojej córki, z każdym jej uśmiechem i okrzykiem radości. Dochodzę też do wniosku, że czas zainwestowany w naszą relację to tak naprawdę czas zainwestowany w siebie samą, bo kiedy widzę, jak Kora się rozwija to wzrasta moje poczucie pewności i dobrze wypełnionej roli matki. Jednak przede wszystkim czas spędzony z córką to czas nauki. Przy niej odkrywam świat na nowo. Przyglądam się sprawom, na które dawno już nie zwracałam uwagi. Odkrywam radość w obserwowaniu ptaków i zaczepianiu wszystkich mijanych piesków. Zastanawiam się nad ludzkimi relacjami, wpływem, jaki mamy na siebie nawzajem i nad tym, co jest w życiu naprawdę ważne. Rozwijam swoją kreatywność i bawię się. O RETY! Jak bardzo lubię te dziecięce zabawy, w których wszystko jest wesołe i łatwe, a ograniczeniem jest jedynie moja wyobraźnia.

Wspominam miniony rok i widzę dobre i złe momenty. Nie jawi się on jak zlepek różnych wydarzeń, jak to bywało w minionych latach, lecz jako ciągły proces, który doprowadził mnie do miejsca, w którym jestem dziś. Proces, który nadal trwa. Pamiętam chwile, kiedy czułam ogromne zmęczenie, niepewność, wściekłość i kiedy poddawałam się swojej surowej ocenie. Przeważają jednak te, w których szczerze się rozczulam i uśmiecham ,coraz mocniej zakochuję się w swoim mężu i przekonuję o tym, że miłość do dziecka, to niesamowite błogosławieństwo i moje najpiękniejsze życiowe doświadczenie. Przeważa bycie w chwili, życie nią. A utracona wolność ustępuje miejsca nowej wolności. Takiej, w której odłączam się od swoich wyobrażeń o sobie i oczekiwań, które mi nie służą. Im większy łapię dystans, tym więcej obszarów wymagających zmian w drodze do pełni prawdziwej wolności widzę, ale czuję, że nareszcie obrałam właściwy kierunek, a grono osób, dla których warto się starać, w ostatnim roku zyskało nowego, doskonałego członka :)
Comments